Relacja z wyprawy Himalaje: Trzy Przełęcze 2011
Pt: „Wakacje Gruźlików”(słowa Krzysztofa J)
Jak tu na jednej kartce A4 ujać całość wrażeń, emocji, wydarzeń, które towarzyszyły naszej 3 tygodniowej wyprawie? Źle...emocji, które jak czytam z korespondencji mailowej towarzyszą uczestnikom i mi, aż po dzień dzisiejszy. Mówią, że chcesz poznać człowieka, zabierz go w góry. Dzięki temu wyjazdowi poznaliśmy samych siebie, jak i współtowarzyszy podróży. Lecz to nie widoki, doświadczenia, miejsca budują wspomnienia to ludzie, z którymi podróżowaliśmy, których spotykaliśmy na szlaku. Ta wyprawa nie byłaby taka sama bez uśmiechu Romka, naszego „Rodzynka”. Bez przykładu siły woli i wytrwałości Jerzego, który udowodnił wiele Nam, a jeszcze więcej sobie. Bez Andrzeja, który pomimo trudności nie poddawał się, brnał do przodu. Tutaj problemy, zmagania jednej osoby stają się problemami całej grupy – niesamowicie zjednoczonej grupy! Co to by było, gdyby nie było Mirka i jego obiektywów? Rozpadła by się samozwańcza ekipa „National Geographic” (czyt. Mirek, Andrzej, Krzysztof, Romek), dla której ślę serdeczne pozdrowienia! Nie mogę nie wspomnieć o Leszku i Mirce, a skrót „PKP” na zawsze zostanie mi w pamięci J. Beata i Robert, ta para mnie zadziwia – niezniszczalni! Każdy miał swoje osobiste cele do osiągnięcia podczas tej wyprawy...jak mowią, „każdy ma swoje góry do przejścia”, zarówno dnia codziennego, zmagając się z trudami rzeczywistości, lecz i tam w Nepalu mieliśmy trochę tych gór do przejścia, dosłownie i w przenośni.
Rzeczywistość nepalska nie rozpieszczała nas. Emocjonalne oczekiwanie na wylot do Lukli w Himalajach. Żółta, świecąca się lampka na kokpicie samolotu „Terrain Ahead” zostanie w pamięci. Aż w końcu czas zacząć wypróbować nasze górskie buty i droga jest naszym celem. Wydarzenia, które podczas wyprawy były uniedogodnieniem, teraz wspominamy jako przygody. Chyba nikt nie zapomni pierwszego noclegu w Himalajach. Można to określić jako „bliskie spotkanie z lokalną kulturą”. Dalej Namche Bazaar, stolica rejonu Everestu, i dla niektórych pierwszy ciepły prysznic od początku trekingu, i ostatni na następne dwa tygodnie. Czapki były naszym najlepszym przyjacielem 24godz/dobę (przynajmniej moja takJ). Pierwsze widoki na Everest, Lhotse i Ama Dablam, niektórym zaparły dech w piersiach. Warto było tu być chociażby dla tego właśnie widoku..lecz dalej czekały Nas lepsze. Wioska Thame, wrota do doliny Bhote Khosi i szlaku karawan do Tybetu, nasz ostatni kontakt ze światem zewnętrznym, od tej chwili odcięci od świata przez kolejne 8 dni.
Aklimatyzacja, najważniejszy punkt każdej wyprawy wysokogórskiej,nasze wchodzenie na 4800mnpm,po czym schodzenie na 4400mnpm, a następnego dnia powtórka. Irytujące? Lecz jak ważne, a wręcz krytyczne przy powodzeniu trekingu. Jak patrzę na zdjęcia z podejścia aklimatyzacyjnego, jesteśmy jak dzieci w przedszkolu, idące rządkiem, w szeregu do góryJ. Pierwsza przełęcz, pierwsze spotkanie z 5300mnpm, 20-30 kroków i odpoczynek, i tak ciągle. Lecz na przełęczy...każdy ucieszony jak dziecko, a oczom nie mógł uwierzyć. Te widoki...ale to oczywiste, iż Himalaje są piekne. Raz zobaczywszy te góry, nigdy się ich nie ma dosyć, zawsze bedą punktem odniesienia, punktem powrotów. Lecz nie chodzi tylko o widoki, często też jesteśmy w miejscach historii, historii himalaizmu. W takich punktach jak Memoriał Bohaterów Południowej Ściany Lhotse – gdzie znajduje się tablica Jerzego Kukuczki. Dla wielu z Nas miejsce wspomnień, zamyślenia, wyciszenia. Everest Base Camp – baza , obóz wypadowy wszystkich ekspedycji wchodzących na najwyższą górę świata.
Ludzie spotykani na szlaku, w dużej mierze, budują nasze wyobrażenie o Himalajach. Takie osoby jak właściciel knajpki w Marlung 4200mnpm, który zdobywszy Everest kilka razy, i tak nikt o nim nie słyszał, poza osobami z lokalnych wiosek. W Polsce osoba taka byłaby wyniesiona na piedestał. Cudowna życzliwość lokalnych właścicieli w dolinie Gokyo, przeplatana ze złośliwością i kultem pieniądzą w takich wioskach jak Lukla.
Te wszystkie wspomnienia razem dadzą nam obraz odwiedzanych Himalajów. Czego nas nauczyła wyprawa...i nie mówię tu o wiedzy historycznej? Pokory do gór, pogody, własnych słabości. Dała możliwość poznania siebie, jak i innych uczestników, w speceficznym, bardzo trudnym środowisku. Pozwoliła nam nabrać dystansu do otaczającego świata i docenić to co mamy w życiu. A tam ze względu na miejsce życia ludzi, jak często wszystko to co mają mogą stracić w jeden dzień(pamiętne osuwisko z domem).
Pozwolę sobię zacytować naszego najwspanialszego rodaka, Jana Pawła II, który bardzo ukochał góry i wędrówki po nich:
„