Dobiegła końca pierwsza oficjalna wyprawa Gaudeamusa dookoła masywu Manaslu i w dolinę Tsum. Ale po kolei. Wszyscy uczestnicy, czyli Asia, Ewa, Krzysiek, Zbyszek oraz Wojtek już przeszli ze mną trasę dookoła Annapurny, więc znaliśmy się doskonale. Już pierwszy dzień dostarczył nam sporych wrażeń, gdyż przejazd do Arugat Bazar należy do dość emocjonujących… Następnie mieliśmy dwa dni wspaniałej (opinia pilota)/beznadziejnej (opinia większości Uczestników) pogody. Przez caly czas padało w mniejszym lub większym stopniu. Nie pomogły wyjaśnienia, iż pozwala nam to uniknąć koszmarnych upałów panujących o tej porze roku na wysokościach poniżej 1500m n.p.m. Już po dwóch dniach morale upadło bardzo nisko – „słońce zobaczymy pewnie w Kathmandu”. Trzeciego dnia marszu odbiliśmy z głównego szlaku wokół Manaslu do doliny Tsum. Po południu ciężkie, szare chmury zaczęły się przejaśniać. Góry również zaczęły tracić swój posępny wygląd. Mówi się, że trasa dookoła Manaslu jest o wiele mniej skomercjalizowana niż legendarna już pętla wokół Annapurny. To 100% prawda – jednak na trasie wokół Manaslu są przynajmniej spartańskie hoteliki (i wciąż powstają nowe). Natomiast w dolinie Tsum śpi się naprawdę w chatach lokalnych mieszkańców. Przez szpary w skalnych łupinach którymi kryje się chaty, w nocy widać gwiazdy (i zaciska się kciuki żeby nie padało…). Pod izbą sypialną znajduje się obora, a centymetrowe odstępy między deskami podłogi zapewniają doskonałą dostępność odgłosów stajni. Zapachów również…
A co z możliwością umycia się? Ależ oczywiście, istnieje taka opcja. Na środku wioski jest przecież ujęcie wody. Niezapomniana chwila! Na dodatek wspaniałe widoki masywu Ganesh Himal. Jednak w dolinie Tsum spędzamy tylko 3 dni i wracamy na główny szlak. Pogoda typowo wiosenna- z rana błękitne niebo i około południa okolice szczytów zaczynają znikać w obłokach. Uczestnicy jesiennych trekkingów są zaskoczeni panującymi upałami i z nostalgią wspominają pogodę z pierwszych dwóch dni… Wciąż wędrujemy pięknym kanionem rzeki Bodhi Gandaki. Z początkowego etapu chyba szczególnie utkwił nam przemarsz do wioski Namrung -prawdziwie baśniowy odcinek lasu! Niemal wszystkie kobiety ubrane w ludowe stroje, mężczyźni z tradycyjnymi nepalskimi nożami khukri za pasem- takie obrazki bardzo ciężko zaobserwować na trasie wokół Annapurny. Tak samo jak bezcenne karawany mułów, czy olbrzymi trud tragarzy, którzy na plecach przenoszą materiały na budowę nowych hoteli dla turystów, których liczba z każdym sezonem wzrasta o kilkadziesiąt procent.
Dziewiątego dnia trekkingu w końcu przechodziliśmy terenami porośniętymi kwitnącymi rododendronami. Drzewa obsypane fioletowymi, beżowymi, łososiowatymi, lila-róż i innymi kolorami, które rozpoznają tylko kobiety robią duże wrażenie. Ale to nie koniec atrakcji w wiosce Sho widząc uchylone drzwi do gompy zaglądam dyskretnie i okazuje się, że dostajemy zaproszenie do wejścia od grupy ok 10-ciu mnichów. Właśnie wyrabiają świece z masła na lokalną uroczystość. Nie zwykłe lampki ale świecie o różnych kształtach i pokaźnych rozmiarów. Kolejnego dnia wstajemy wcześniej, aby wejść do gampy Pung Gyen położonej na ok. 4000 m n.p.m. Jednak to nie sama świątynia jest atrakcja, ale miejsce w którym ja wybudowano- płaskowyż ze wszystkich stron otoczony ośnieżonymi szczytami począwszy od ósmego najwyższego szczytu świata- Manaslu (8163 m n.p.m.) poprzez Nadi Chuli (7871 m), Simnaang Himal (6251m), Saula Himal (6235 m), Khayang (6168 m) oraz Sonam (6335 m).
Dzień jedenasty naszego trekkingu to sprawdzian przed przełęczą- wychodzimy do Bazy pod Manaslu. Po około pięciu godzinach docieramy na miejsce. Ostatni odcinek jest dość mocno ośnieżony i stromy. W bazie znajdują się namioty ekspedycji z Hiszpanii, Włoszech i Singapuru, które usiłują zdobyć ósmy najwyższy szczyt Ziemi. W kolejnym dniu- poświęconym na wypoczynku dowiadujemy się od spotkanego amerykańskiego himalaisty (będącego solo) iż satelity meteorologiczne prognozują od tego dnia czterodniowe załamanie pogody. Rzeczywiście robi się zimniej i pada deszcz. Grupa martwi się, gdyż wg. Prognozy będziemy przechodzić przez przełęcz w trudnych warunkach. Oczywiście nie pomagają moje zapewnienia, że w górach wysokich przewidywanie pogody na dłużej niż 1 dzień do przodu rzadko się sprawdza. Drugiego dnia znowu jest zimno i deszczowo. Ale już kolejny okazuje się piękny i słoneczny, zaś trasa z Samdo do Dharamsali (będącą bazą przed przekroczeniem przełęczy Larkya-5160m n.p.m.) przepiękne widokowo. Całe przedpołudnie wygrzewamy się na słońcu na wysokości 4500 m. n.p.m. Dodatkową atrakcją są stada (ok 50 sztuk!) dzikich kozic krążące w bezpośredniej bliskości Dharamsali. Co odważniejsze osobniki wyjadają resztki wyrzucone za jadalnie. I tak oto po dwóch tygodniach wędrówki następuje dzień kulminacyjny- wejście na 5190 m i przejście na drugą stronę przełęczy Larkye. Trasa w górę okazuje się nadspodziewanie prosta i pozbawiona wyczerpujących podejść. Oczywiście duża wysokość daje się wszystkim we znaki. Po pamiątkowych zdjęciach na przełęczy następuje trudniejszy etap- zejście. Około 15 jesteśmy w Bimtangu, gdzie w końcu czeka nas odrobina luksusu- prysznic z ciepłą wodą. Kolejny dzień okazuje się być zdecydowanie jednym z najpiękniejszych podczas całego trekkingu. Przez połowę dnia schodzimy cudownymi rododendronowymi gajami, które swym pięknem przyćmiewają poprzednie tereny. Trasa którą można przejść w ciągu półtora godziny zajmuje nam około trzech. Robimy setki zdjęć aż padają baterie i kończą się karty. Trzeciego dnia po przełęczy dochodzimy do trasy wokół Annapurny, którą wszyscy znamy więc nie ma już takich emocji jak poprzednio.
Pierwszą wyprawę dookoła Manaslu uważam za niesamowicie udaną. Mnóstwo wrażeń, doskonała pogoda i wspaniałe towarzystwo sprawiły iż te trzy tygodnie na pewno zapadną w naszej pamięci na długo.